Pochmurna i deszczowa.
Bo to pierwsze takie dni po najbardziej upalnym lecie. I organizm – koci też, a jakże – głupieje. Z afrykańskich temperatur przenosimy się do polskiej jesiennej aury. Jeszcze nie tej pięknej i kolorowej. Raczej jej brzydszej siostry – przygaszonej, szarej i deszczowej. I ciała nasze nieprzyzwyczajone – marzną. Kocie futro wygrzane na balkonie – puszy się, nastrasza. Bo zimno, chłodno i paskudnie.
Więc zamykamy balkon i chowamy się. Ja – w swetrze, z gorącą herbatą. Kot – pod kocem, na kocu (przyniesionym pierwotnie dla mnie, oczywiście) – puchata, mrucząca kulka.
I wiecie co? Koty lubią biały kolor. Prócz korzyści czysto estetycznych, bo nie widać futra, dodać trzeba te fotograficzne. Bo rude z białym to całkiem zgrana para.
W związku z tym żadna biała forma nie przejdzie bez kontroli:
- firanki – wybudzą nawet z najgłębszego snu,
- dywaniki – ostatnio ulubione miejsce kota,
- kartki papieru – rozłóżcie miejsce papierkowej roboty na biurku – najlepszy sposób na zawołanie kota,
- koce, pledy i narzuty – jak widać na załączonych obrazkach.
Mam słabość do kotków, sam mam dwa :)